Wyzwanie pokonania GSB narodziło się już parę lat temu jak Maciej Więcek próbował atakować trasę poniże 100h. W trakcie rekord został skrócony do 95h przez Jarka Gonczarenko. W zeszłym roku padł wynik 93h 44min Romana Ficka, ale ten nie został zweryfikowany. Właśnie w zeszłym roku przy piwku został obmyślony plan aby spróbować swoich sił. Cel było złamanie 90h, a przede wszystkim rekord - oficjalny i nieoficjalny z supportem.
Podczas wyzwania zaangażowałem paru znajomych: Piotr Winter, Sergiusz Stanek, Marta Springer, Przemysław Stankowski i wielu innych o których wspominam na swoich social mediach. Podczas pokonywania biegu przez cały dystans towarzyszyli mi znajomi, nieznajomi - pomagając mi w postaci rozmowy, podawania jedzenia i wody. Trasa została podzielona na odcinki tam gdzie można było podjechać samochodem. Na punktach miałem pełny serwis ze strony przyjaciół. Ciepłe posiłki, woda, herbata, napoje gazowane. Z jedzenia słodycze, liofizaty, normalne dania, dania z puszek, elektrolity, witaminy, białko. Serwis w postaci ładowania sprzętu: zegarek, słuchawki, tracker gpx, telefon. Także zmiana odzieży na suche lub po prostu świeże. Głównie korzystałem z pomocy zabezpieczenia stóp - pudrowanie, smarowanie i przebijanie pęcherzy. W trakcie biegu biegłem w butach Hoka - wielokrotnie zmieniałem buty ok. co 50km. Ostatnie etapy biegąłem o 2 rozmiary butach za dużych. A ostatni w kolcach ze względu na śliski odcinek.
Łącznie spałem 9h z 12h postoju na spanie. Obstawiam że przerw było na ok. 18h.
Pogoda urozmaicona - w pierwszej części bardzo przyjemna, za to końcówka w deszczu, mgle - słaba widoczność. W większości trasy bez względu na pogodę bardzo dużo błota. To powodowało szukanie obięgnięcia kałuży. Dużo jednak pośliźnięć. Październik to słaby termin na wyzwanie ze względu na dłuższy czas przebywania w nocy. To powodowało u mnie szybką apatię, senność i zwiększony brak koncentracji. Niestety termin był związany z końcem sezonu biegowego.
Od początku starałem się biec blisko rekordu i starałem nadrabiam się aby więcej odpoczywać. Niestety, ku zaskoczeniu nie udawało mi się to. Szybko złapał mnie kryzys. Wielokrotne kryzysy na przestrzeni całego biegu. Najgorsze momenty to pobudka i ruszenie się dalej. Ostatnie 100km metalnie bardzo dobrze z jednym kryzysem związanym pogorszeniu się warunków pogodowych. Nie spodziewałem się, że będzie tak trudna i niebezpieczna końcówa - błoto, mgła i kamienie.
Ostatnie 30km to ryzyko i walka o rekord. Wierzyłem w sukces i mimo iż daleko był wagonik z rekordem starałem się. Nawet na 1h przed metą byłem bardzo daleko. Szalony zbieg 8km po łatwym terenie. Prędkość 4:20-4:40 to była moja maksymalna prędkość - myślałem że biegnę poniżej 3:30 na tym zbiegu. Mimo znajomości tych prędkości na co dzień jestem w szok że w adrenalinie nie mogłem się rozpędzić szybciej.
Udana próba pobicia rekordu ok. 1-2min. Tego nieoficjalnego.
Bezpośrednio po duży ból całego ciała. Sen chwilę po stabilnie. Podróż powrotna stabilnie - brak ochoty na sen. Dwa dni później deregulacja snu, poczucie bycia pijanym, senność chwilowa podczas dnia. Opuchnięte mocno stopy (3dni), problemy z paznokciami (goją się szybko), lekki ból pod kolanem. Brak innych dolegliwości.
Ogromna radość przełamania wielu kryzysów. Był płacz, rozpacz, złość i rozmowy z samym sobą. Były halucynacje. Także śpiew i radość, lęk oraz pewność siebie.
To był piękny projekt - przygoda która pokazała mi jak bardzo dużo osób lubi pomagać i bezinteresownie dołączyli do projektu. To jest coś co dostałem dodatkowo wraz z tym rekordem. W sumie to sam rekord to drobnostka, mała nieistotna rzecz ale jest wyznacznikiem tej determinacji, walki do końca. Pobicie o parę godzin by tak tego nie pokazało...